W rozpaczy spowodowanej faktem, że w samochodzie może na raz zepsuć się tyle rzeczy (skąd brać czas i pieniądze na naprawę tego wszystkiego???) wybrałam się na targowisko.
Kupiłam jabłka na szarlotkę (wyszła pyyychaaa!), warzywka i drewnianą skrzynkę... za 4 zł.
Niezwłocznie wzięłam się za jej malowanie (w końcu godzina gratis na coś się musiała przydać ;)), poczekałam aż wyschnie i zaczęłam kombinować...
Najpierw stała tak. Ustawiłam pod nią szklane butelki, ale potem koncepcja uległa zmianie.
I butelki trafiły do środka :)
W zwiazku z tym od wczoraj w przedpokoju mam taką durnostojkę.
Po co ?
Na poprawę tego depresyjnego humoru !
Pędzel i farba w dłoni jakoś zawsze mi go poprawiają. Stop! One powodują, że ja przez moment się odmóżdżam i zapominam o tym wszystkim złym co tylko mnie się może przytrafić ;)
Czy humor naprawdę trwale mi się poprawił ?
No niekoniecznie. Ilość niepowodzeń przypadających na jednego człowieka okazała się - w moim przypadku - nadzwyczaj duża :(
Wszystko jest nie tak, a ja już nie wiem co robić :(
Nie pomogły nawet pomarańczowe świeczuszki rozsiewające po całym M świąteczne aromaty.
Durnostojka pozostanie, a humor - zły humor - mam nadzieję, że odejdzie precz.
Limit nieszczęść chyba już wyczerpałam, oby było już tylko lepiej, bo kolejnego pecha nie zniosę, nie udźwignę.
Kolory nadziei utrzymują mnie teraz przy życiu i powodują, że jeszcze nie całkiem odchodzę od zmysłów (a tylko troszeczkę).
Miłego tygodnia mimo wszystko :*